Moi Drodzy, zacznę od wstydliwych wyznań. Każdy takie ma i nie mówcie, że nie. Pierwsze wyznanie jest takie, że nie przeczytałem jeszcze żadnej książki Olgi Tokarczuk (oj bo wiecie, a to nie miałem akurat ochoty, a to trochę sobie myślałem, że mnie to średnio interesuje, no wiecie), a drugie wyznanie to: byłem kiedyś dresem. Poczekam teraz chwilkę aż wytrzecie ekran od tego, czym go opluliście, ale to prawda. Byłem dresem. No dobra, może nie kosiłem nikogo na kaskę, nie zabierałem telefonów, nie paliłem nawet fajek i nie miałem psa rasy bulterier.
Byłem dresem dla pozorów. Byłem dresem dla pozorów, bo wychowywałem się wśród dresów i byłoby głupio przyjść do szkoły w sweterku albo koszuli w kratę. Miałem dobre najacze, zielone dresy i kumple zbijali ze mną piątki, gdy przychodzili z fajki albo wpierdolki. Dawałem im ściągać na sprawdzianach, więc robiłem respekt i żadne tam „siemano kurwa!” na powitanie nie robiło na mnie wrażenia. Wkrótce nawet krew na szybie w szkole mnie nie dziwiła, a wizyty policji były u nas codziennością.
Pomyślicie sobie teraz wariaci „Niezły z niego skurwysyn”, ale nieeee, to nie tak. Ja po prostu bardzo dobrze poznałem ten dziwny świat dzieciaków z trudnych rodzin z jeszcze trudniejszą przeszłością. I wielokrotnie słyszałem o kimś, że psy go zwinęły, że ma kuratora albo, że nie ma go w szkole, bo dostał poprawczaka. A to byli zwykli chłopcy, dziesięciolatkowie z połamanym życiorysem. A wiecie, jak to jest, gdy się od początku wchodzi w takie środowiska. Uczysz się wtedy, że albo coś załatwisz siłą albo to Ciebie załatwią.
Pewne rzeczy zostają już na zawsze, ale z poprawczaka też się kiedyś wychodzi. I Daniel (Bartosz Bielenia) właśnie zakład opuszcza. Już od początku widzimy, że jest grubo. Jak się nie podporządkujesz, to nie dostajesz uwagi do dzienniczka od nauczyciela, ale porządny wpierdol od kolegów. Tak, żebyś pamiętał. Wszyscy w Polsce wierzą, że młodocianych przestępców czarodziejsko odmieni religia, więc, tak jak każdy, tak i ten zakład, odwiedza ksiądz. A Daniel jest takim jakby ministrantem (potrząsa tymi dzwoneczkami, a jak trzeba to i zaśpiewa) i patrzy na księdza jak na idola.

Też chciałby taki być, ale w żadnym seminarium, go nie przyjmą, bo ma wyrok na głowie. Z resztą jest wiele innych rzeczy, którymi mógłby się zająć. Ale nie, uparł się i mu daj! Trafia w końcu gdzieś na Podkarpacie i ma zasuwać w lokalnym tartaku. Ale jakoś tak mu tęskno za Bogiem, więc ląduje w kościele. Tam przekonuje napotkaną Elizę (Eliza Rycembel), że jest księdzem i fiku miku już jest gościem na plebanii. A że lokalny ksiądz musi ciutkę odpocząć, to nagle Daniel zostaje jedynym księdzem w tej małej miejscowości. I się zaczyna.
Wkrótce cała gmina zna już księdza Tomasza (bo tak im się Daniel przedstawia) i trochę jakoś dziwnie patrzą, gdy chłopak oblewa się wodą, a im samym każe wykrzykiwać złość, ale w końcu zdobywa sympatię ludzi. A potem zaczynają się problemy, bo perspektywa demaskacji staje się bardzo realna. Pojawiają się lokalne układy, problemy i powraca przeszłość. A to bywa mniej więcej tak samo stresujące, jak to, gdy szef wrzuca Ci w outlooka spotkanie o temacie „spotkanie”. Daniel do swojej roli na serio się przykłada i angażuje się nawet za bardzo, więc jak się domyślacie pewnym osobom zaczyna to przeszkadzać.

Jest tu kilka rzeczy, które trzeba z pewnością wyróżnić. Na pewno świetne (i trudne!) zdjęcia Piotra Sobocińskiego jra, na pewno świetną grę aktorską Bartosza Bieleni, ale również Tomasza Ziętka, który gra dresa tak autentycznie, że serio przypomniało mi się podwórko. Jest tu również całkiem dobry scenariusz, który nieco odciąża tę historię, dodaje trochę zabawnych dialogów, śmiesznych scen, a przede wszystkim uwiarygadnia tę polską prowincję (bez wartościowania!) i niektóre środowiska.
Boże Ciało to jest film o tym, że gorliwa wiara nie decyduje wcale o tym, czy jesteśmy dobrzy czy źli, ale to jak w danej chwili postępujemy. I wiecie co? I to o niczym w ogóle nie świadczy. To, że popełniamy błąd, to wcale nie oznacza, że nagle jesteśmy jacyś gorsi. Tak samo jak to, że chodzimy do kościółka i ładnie składamy rączki w amen, nie przesądza, że jesteśmy dobrymi ludźmi. Bo możemy przestrzegać wszystkich reguł, ale gdy zostajemy postawieni pod ścianą i zmuszeni grać fair w nieczystej grze, to może się zdarzyć, że nad sobą też nie zapanujemy. I wtedy w tym bożym ciele może się czasem pokazać twarz samego diabła. Wiecie, o co chodzi, nie?