Ale to jest historia, co nie? Facet za kratkami 18 lat, niesłusznie skazany. I w końcu wychodzi, z miejsca staje się trochę celebrytą, ludzie robią sobie z nim zdjęcia. A teraz jeszcze film. 25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy to jest dla mnie pozytywne zaskoczenie. Szczerze mówiąc, spodziewałem się nieco ckliwego, upiornie smutnego filmu, a tu są i zdjęcia, i świetne aktorstwo, i emocje, i wiele rzeczy naprawdę się zgadza.
To była moja druga wizyta w kinie od czasu, gdy naszym życiem zawładnęło to pieroństwo z Chin. Tym razem – podobnie jak za pierwszym – zadawałem sobie pytanie o frekwencję i jak to będzie. Przyjdą ludzie, nie przyjdą? W maseczce siedzieć na tej sali, czy nie? Gdy sprawdzałem repertuar, to nawet przez myśl przeszło mi pytanie, czy w ogóle to kino jest teraz otwarte? Wszystko przerwał przelatujący obok komar, którego szybko zlikwidowałem. Taki odruch – jak tylko widzimy robaka, natychmiast chcemy go zgnieść, prawda?
Śledziliście w ogóle w mediach tę sprawę Tomka Komendy? Szczerze mówiąc, bardziej zainteresowałem się tą historią dopiero, gdy wyszedł film i jego promocja. Wszystko koncentruje się wokół tzw. sprawy miłoszyckiej, czyli zbrodni z Miłoszyc pod Wrocławiem, gdzie podczas zabawy sylwestrowej ktoś brutalnie zgwałcił i pozostawił na śmierć piętnastolatkę. Dramat. Policja babrała się w tym jak mucha w gównie i w końcu trop padł na młodego mieszkańca Wrocławia, Tomka Komendę.

Film zaczyna się najgorszą sceną z kafkowskiego snu – nad ranem łomot do drzwi, Tomek ledwo przeciera oczy, nawet nie zdąży się zorientować, że to policja, słyszy ciągle krzyki mamy, młodszego brata, po mieszkaniu chodzą obcy ludzie, a jeden teraz stoi nad nim i krzyczy. Gdzie bluza? Ubieraj! Buty załóż, idziemy! Wygiętego wpół wrzucają do auta. Już go mają, już jest w piekle.
A dalej to już sami się domyślacie – rzeczywistość więzienna jest jak świat równoległy, tylko bez żadnych cnót. Wiedzą to wszyscy z Was, którzy widzieli choćby kawałek Symetrii Konrada Niewolskiego. Grypsera tu jest na porządku dziennym, ale widzimy więcej. Widzimy układy pomiędzy więźniami, a klawiszami, jak Ci pierwsi pozwalają sobie na więcej niż mogą, a Ci drudzy udają, że nie widzą. Jak myślicie, jak może na taki świat zareagować młody, w gruncie rzeczy wrażliwy, chuderlawy chłopak? Wszystkie te obrazy, które teraz macie w głowie prawdopodobnie są już w tym filmie.

Czyli, że milusio nie jest. Nie trzeba być nawet średnio inteligentnym szympansem, żeby wiedzieć, że w więzieniu obowiązuje swoista hierarchia – za poważne przestępstwa masz szacun, poważanko, dobre kojo i sługusa. A wiecie kto jest na samym dole, nie? No właśnie, skazani za to, co Tomek. Jeden z więziennych mówi nawet w pewnym momencie z obrzydzeniem: „Ty wiesz kim Ty jesteś? Tu nawet szczur, karaluch mają lepiej niż Ty!” Wytchnieniem dla Tomka zdają się być regularne wizyty matki, która walczy o sprawiedliwość. I naprawdę szacunek dla tej kobiety za nieustępliwość i charakter.
Po wielu latach los jednak zdaje się sam sobą nudzić i podrzuca na ścieżkę Tomka prawego policjanta, Remigiusza Korejwo, który wpada na akta tej sprawy. Od razu coś mu się nie zgadza. Te dowody, takie niezbite i mocne, okazują się być gówno warte. Korejwo angażuje do sprawy dwóch znajomych prokuratorów, którzy postanawiają jeszcze raz przyjrzeć się całej sprawie miłoszyckiej. I to dzięki tym panom, Tomek Komenda jest dziś wolnym człowiekiem. „Panowie, ja na Was 17 lat czekałem” mówi Tomek, gdy widzą się po raz pierwszy.

Czytałem niedawno recenzję książki Stramer autorstwa Justyny Sobolewskiej, która zakończyła swój wywód słowami, że miło jest wiedzieć, że ta historia ma swój ciąg dalszy, że się wcale nie skończyła. I te słowa świetnie tu pasują. Wszyscy dobrze wiemy jaki los ostatecznie spotka Tomka, że w końcu wyjdzie na wolność w tym filmie. I pomimo tego całego zła, które mu się przytrafia naprawdę miło jest wyjść z kina z wiedzą, że ta historia wcale się jeszcze nie skończyła, że ma swój słuszny i należny jej ciąg dalszy. Że los się zreflektował, sam się naprawił.
Muszę Wam powiedzieć, że to, co uderza w tym filmie to jest aktorstwo. Słuchajcie, to jak Piotr Trojan zagrał Komendę, to to jest w ogóle jakiś kosmos. Absolutny sztos, dawno czegoś takiego nie widziałem! Chłopak, którego – umówmy się – nikt kompletnie nie znał, którego ja kojarzyłem z jakiejś jednej małej rólki w komediowym krótkim metrażu, wchodzi i robi ten film. No mówię Wam! I jak cudownie oglądać film z tyloma mało znanymi twarzami, które wcale niczym nie ustępują pierwszemu rzędowi polskich aktorek i aktorów. A Agata Kulesza to w ogóle jest marka sama w sobie, nie muszę Wam tego opowiadać. Świetnie to jest zagrane wszystko, naprawdę.
Jedyne nad czym się zastanawiałem, to czy ukazanie upływu tych wielu ciężkich lat zostało należycie oddane. No ale z drugiej strony to nie jest jednak łatwa sztuka, żeby taki szmat czasu dobrze w filmie pokazać, więc co ja się tu będę mądrował. Chwyciła mnie ta historia i myślę, że Was też chwyci. Jest taka scena, w której Tomek siedzi na sali sądowej, sąd odczytuje wyrok i wszyscy wstają. Ale on ich nie widzi, on ich nie słyszy. Wpatruje się tylko w jeden punkt, z którym teraz jakby mu po drodze, który jest mu teraz bliski. Czuje się tak samo jak on, stał się nim, stał się dokładnie tym samym. Tym punktem jest malutki robak, który wędruje sobie po drewnianej, sądowej balustradzie. System szykuje się już do odruchu.